Poprzez ten długotrwały i drobiazgowy proces uzyskiwaliśmy grupkę zdrowych, młodych krzaków marihuany, które przesadzaliśmy do dużych pojemników i ? po dziesięciu-czternastu dniach ? poddawaliśmy procesowi kwitnienia w cyklu 12 godzin światła, 12 godzin ciemności. To sprawiało, że rośliny wydłużały się i pokazywały płeć, co ułatwiło nam szybką identyfikację i eliminację roślin męskich, po czym oczekiwaliśmy cierpliwie (lub niecierpliwie!) aż pozostałe kobietki wytworzą kwiaty i żywicę. Robienie tego wewnątrz grow-room?ów i w szklarniach było łatwe i efektywne, ale wysiew nasion i proces selekcji musiał być powtarzany każdego roku a szczepy były różnorodne: duże i gęste albo małe i słabe. Odkryliśmy także, że po tych wszystkich kłopotach z usuwaniem samców czasami uzyskiwaliśmy kobiety, które zmieniały płeć pod wpływem stresu, co skutkowało przypadkowym krzyżowaniem się ? żeńskie rośliny były zapylane przez samice, które wykształciły męskie organy płciowe (hermafrodyty). Zdecydowaliśmy się wykiełkować otrzymane w ten sposób nasiona i – ku naszej ogromnej radości – zauważyliśmy, że prawdopodobieństwo natrafienia na roślinę żeńską było niezwykle wysokie. Tak właśnie odkryliśmy hermafrodyczne rozmnażanie.
Mniej więcej w tym samym czasie zostaliśmy na nowo zapoznani z metodą klonowania ? mówię na nowo, ponieważ gdy jeszcze nie korzystaliśmy z tego procesu, była to prosta technika ogrodnicza, którą moja babcia pokazała mi kilka lat wcześniej nazywając ?robieniem sadzonek?. Odcinała gałąź rośliny ostrym nożem i wkładała do środka ukorzeniającego domowej roboty, wytworzonego z kawałków gałęzi wierzby zalanych wodą. Dzisiejsi hodowcy kupują ukorzeniacz, ale proces jest identyczny.
Miałem 20 sadzonek różnego pochodzenia. Wzięliśmy dwa klony, z każdej z roślinek i poddaliśmy 12-godzinnemu cyklowi oświetlenia, aby wymusić pokazanie płci. Kiedy zidentyfikowaliśmy rośliny męskie (połowę z nich) zniszczyliśmy je i ich klony, co i tak pozostawiło nam dziesięć dużych, kwitnących kobiet wraz z ich dwudziestoma klonami.